niedziela, 5 stycznia 2014

Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia

Cześć! Jestem przekonana, że większość z was słyszała o Suzanne Collins i jej słynnej trylogii zatytułowanej "Igrzyska Śmierci". Właściwie fenomen jej książek objął swoim zasięgiem cały świat i trudno byłoby znaleźć osobę - przeciętnego czytelnika książek czy internetu - która nie słyszałaby o nich. Kinomanom także trudno byłoby przegapić informacje o dziele Collins, bowiem w 2012 roku na ekrany kin weszła pierwsza część trylogii, która zrobiła ogromną furorę wśród widzów. Sukces był murowany! Dlatego zdecydowano się przenieść na duży ekran całą trylogię. 22 listopada 2013 roku w Polsce premierę miała druga część pod tytułem: "Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia". Bardzo chciałam pójść na nią do kina, ale zawsze na drodze stawały jakieś przeszkody, których nie dało się ominąć. A jednak udało mi się go zobaczyć i jestem zachwycona!


Zacznę od tego, że cała trylogia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Suzanne Collins spisała się na medal, pisząc tak wciągające i emocjonujące powieści. Każda kolejna strona dostarczała nową dawkę emocji. Muszę przyznać, że kiedy sięgałam po pierwszą część filmu, obawiałam się, że nie sprosta ona moim wyobrażeniom. Myliłam się! Gary Ross - reżyser "Igrzysk Śmierci" - moim zdaniem, podołał zadaniu, które mu powierzono, a - nie oszukujmy się - nie było ono wcale takie proste. Rzesze fanów trylogii Collins mogły go pożreć żywcem za to, że zniszczył ich wyobrażenia. Kiedy więc dowiedziałam się, że nakręcona zostanie również druga część (bez sensu byłoby zekranizowanie tylko jednej), czekałam na jej premierę z niecierpliwością!

W "Igrzyskach Śmierci: W pierścieniu ognia" Katniss wraz z Peetą odbywają Tournée Zwycięzców po wszystkich dystryktach, wygłaszając mowy, które mają na celu pocieszyć i podnieść na duchu rodziny poległych trybutów. Zadanie wydaje się być proste, jednak nastroje panujące wśród ludności są napięte. Katniss, sprzeciwiając się Kapitolowi, wzbudziła w nich iskrę nadziei, stając się równocześnie symbolem buntu - Kosogłosem. Nie mogąc opanować fali zamieszek ani jej załagodzić, Katniss wraz z Peetą przyczyniają się do zorganizowania przez prezydenta Snowa nowych igrzysk, zupełnie odbiegających normą od pozostałych, bowiem udział w nich mają wziąć trybuci wylosowani spośród żyjących zwycięzców igrzysk...



"W pierścieniu ognia" ma identyczną budowę jak pierwsza część trylogii. Na początku dowiadujemy się o obecnej sytuacji w Panem i 12. Dystrykcie, następnie zostaje dokonany wybór trybutów, potem widzimy ich ćwiczenia i treningi, a na końcu dostajemy to, na co czekaliśmy przez większą część czasu, a mianowicie - igrzyska. Muszę przyznać, że druga część zrobiła na większe wrażenie niż pierwsza. Nowy reżyser - Francis Lawrence - wyciągnął z książki tyle, ile się dało. Fabuła jest przemyślana, bardziej dopracowana. Mamy więcej Gale'a, Haymitcha i wrażliwej odsłony Effie Trinekt. Na początku akcja rozwija się powoli, ale w odpowiednim czasie tempo przyspiesza, dzięki czemu nie sposób się nudzić. Dostajemy niecałe dwie i pół godziny dobrego i niezwykle emocjonującego seansu, a więc wszystko to, czego można oczekiwać od dobrej produkcji.

Druga część bije na głowę pierwszą, jeśli chodzi o efekty specjalne. Rzadko kiedy zdarza się widzieć w filmie tak dopracowane szczegóły. Wszystko wydawało mi się naprawdę realistyczne. I to kolejny duży plus ekranizacji. Do tego dochodzi gra aktorska. Jennifer Lawrence rozwija skrzydła i daje się ponieść, przez co staje się naprawdę wiarygodna. Josh Hutcherson również zrobił na mnie dobre wrażenie. Uczynił ogromne postępy. To już nie ten sam chłopiec, który grał Jessego w "Moście do Terabithii". Jedyne, co naprawdę mnie wkurza to to, że pomalowali mu włosy. Ten kolor zupełnie mu nie pasuje! Liam Hemsworth pojawia się na ekranie częściej niż w pierwszej części, ale jest właściwie tłem, a jego postać - powodem rozterek głównej bohaterki, która zaczyna gubić się w swoich uczuciach. Na ekran wracają także: Woody Harrelson jako Haymitch (Uwielbiam go w tej roli! Jest niezwykle przekonujący!), Elizabeth Banks w roli Effie, Stanley Tucci, czyli filmowy Caesar, Lenny Kravitz jako Cinna oraz Donald Sutherland, który świetnie zagrał okrutnego i bezwzględnego prezydenta Snowa. Jednak nowe igrzyska to także nowi trybuci, a więc nowi aktorzy obsadzeni w ich rolach. Sam Claflin czaruje jako Finnick, Jena Malone świetnie prezentuje się w roli Joanny (no może z wyjątkiem sceny, w której klnie na Snowa, przez co sprawia nieco komiczne wrażenie), Philip Seymour Hoffman jako Plutarch, Jeffrey Wright - Beetee oraz Amanda Plummer, która genialnie wręcz zagrała Wiress.


Muszę przyznać, że cały film robi niezwykłe wrażenie. Świetne efekty specjalne, gra aktorska, charakteryzacja. No dobra, drugą rzeczą, która wkurzała mnie oprócz pomalowanych włosów Josha, był zdecydowanie za mocny makijaż Jennifer. Jej pomalowane oczy i bardzo ciemny podkład aż odrzucały, a to przecież taka ładna dziewczyna. Do strasznego i nieco ekstrawaganckiego makijażu Effie już przywykłam. Urzekło mnie niemal wszystko. Malownicza arena, a na niej przerażające monstra: trująca mgła, głoskułki, ogromne pioruny, groźne małpy; rozterki Katniss; wrogość Snowa; rozczulające sceny nie-tak-bardzo-zakochanej pary. A na koniec mocny finał - kiedy Katniss dowiaduje się, czegoś, co na zawsze zmieni jej życie i podejście do prezydenta Snowa i jego terroru.

Film wywołał we mnie wiele emocji. Jestem przekonana, że zostanie jednym z moich ulubionych i wielokrotnie będę do niego wracać, kiedy zapragnę przenieść się do innego świata. Któż bowiem nie chciałby przeżyć wielkiej przygody razem z Katniss i Peetą? Pewnie nikogo nie zaskoczę, że już nie mogę się doczekać następnej części. Dobra wiadomość jest taka, że film ma zaplanowaną premierę na listopad bieżącego roku, czyli za jakieś 10 miesięcy! Poza tym został on podzielony na dwie części, dzięki czemu więcej szczegółów zostanie przeniesionych na ekran. Jeśli czytaliście trylogię i widzieliście pierwszą część, polecam wam "Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia". Przeżycie to jeszcze raz! Polecam gorąco!

Pozdrawiam, Inka

7 komentarzy:

  1. Ja najpierw chcę przeczytać książkę, a później obejrzeć ekranizację! Oczywiście jeśli chodzi o pierwszą część, to oczywiście zrobiłam odwrotnie i mimo to książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jestem ciekawa jakie zrobi na mnie druga część przed filmem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że druga część podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza. Z niecierpliwością czekam na kolejną ekranizację "Igrzysk ..." :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę w końcu obejrzeć! Zapowiada się świetnie!

    Pozdrawiam,
    W.
    Będę obserwować :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ani nie czytałam, ani nie oglądałam. Muszę nadrobić te zaległości :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! I ja się pokusiłam i w kinie obejrzałam:). Film bardzo mi się podobał i był zdecydowanie lepszy niż pierwsza część.
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Też byłam w kinie, nie wiem czy był lepszy czy gorszy niż 1 część. Ja uwielbiam obie, nie mogę się doczekać kolejnych. I koniecznie muszę obejrzeć 2. część kolejny raz.
    1. część obejrzałam już chyba 5-6 razy i jeszcze mi się nie znudziła :P
    http://wieczniezaczytanatenshi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Zarówno książki jak i filmy zrobiły na mnie duże wrażenie i już cieszę się na ostatnią część :-)

    OdpowiedzUsuń