środa, 22 stycznia 2014

Austenland

Cześć! Ostatnio non-stop pojawiają się u mnie recenzje filmów, ale głównie dlatego, że czasem ciężko dobrać mi słowa, aby napisać coś o książce, którą w danej chwili przeczytałam. Dzisiejsza notka, choć znów dotyczy recenzji filmu, będzie najbardziej osobistą, jaką napisałam na tym blogu. Film - jak sam tytuł wskazuje - będzie miał coś wspólnego z Jane Austen, która jest jedną z moich ulubionych pisarek. Moja przygoda z Jane zaczęła się na początku gimnazjum, kiedy dosłownie zakochałam się w "Dumie i Uprzedzeniu". Przez trzy wieczory przenosiłam się do magicznego świata, w którym wszystko było idealne - idealne gesty, maniery, etykieta, mężczyźni. (Miałam na tym punkcie fioła. I chyba na swój sposób nadal mam, choć nie takiego jak za tamtych, nie tak zresztą odległych, czasów.) A na końcu czekało na mnie szczęśliwe zakończenie. Austen była pierwszą pisarką, która poprzez słowa przeniosła mnie do swojego świata. Podczas czytania naprawdę czułam się tak, jakbym tam była; jakbym była główną bohaterką, przeżywającą te wszystkie piękne i trudne chwile. Ale jak to z romantyczkami bywa, kiedy powieść się kończy, trzeba znów wrócić do swojego świata... A w tym świecie nie czeka nikt, kto byłby jak Darcy albo Bingley; to świat, gdzie łatwiej się rozczarować, niż zachwycić. A jednak Austen coś we mnie zmieniła. Zaszczepiła ideał miłości i mężczyzny. Zwiększyła wymagania. I utwierdziła mnie w przekonaniu, że naprawdę jestem szaloną i nieuleczalną niepoprawną romantyczką :)


Główną bohaterką filmu jest Jane Hayes - Amerykanka zakochana bez pamięci w Fitzwilliamie Darcym, bohaterze "Dumy i Uprzedzenia". Kobieta decyduje się przeżyć przygodę swojego życia, wybierając się do Wielkiej Brytanii do parku rozrywki"Austenland", w którym będzie miała okazję poczuć się jak bohaterka powieści Jane Austen. Na podróż przeznacza wszystkie swoje oszczędności, bowiem wierzy, że będzie ona tego warta. Czy Jane uda się przeżyć niezapomnianą przygodę oraz... odnaleźć prawdziwą miłość?

Pewnie duża część widzów sam pomysł wyjazdu do takiego parku rozrywki uważałaby wręcz za absurdalny. (Jestem przekonana, że kosztowałby on krocie.) Mnie jednak podróż do Austenlandu wydaje się być kusząca. Jestem w stanie zrozumieć główną bohaterkę, pragnącą na własne oczy zobaczyć świat, który wielokrotnie poznawała na kartach powieści. Jane jedzie do Anglii także z nadzieją na miłość i dobrą zabawę. Nie stać jej jednak na wykupienie "pełnego, platynowego pakietu", przez co wiele wrażeń i atrakcji zostaje jej odebranych. A jednak główna bohaterka potrafi zadbać sama o siebie. Wierzcie mi, w pewnym momencie ma nawet dwóch kandydatów zabiegających o jej względy. Mimo to świat Austenlandu jest dosyć sztuczny. Wszystko jest grą. Czasami trudno rozróżnić, co jest prawdziwe, a co nie. (I właśnie zakończenie filmu jest taką całkiem dużą niespodzianką, zwieńczającą to zdanie. Nawet ja dałam się zmylić i nie domyśliłam się podstępu, a nawet wielkiej intrygi, igrającej z uczuciami innych ludzi.)

W filmie wystąpiła całkiem dobra obsada - może nie z tych aktorów, których znamy i kojarzymy na co dzień jak Brad Pitt czy Tom Cruise, ale też nie taka całkiem nieznana, bynajmniej dla mnie. W rolę Jane wcieliła się Keri Russell ("August Rush", "Byliśmy żołnierzami", "Kelnerka"). Bardzo lubię tą aktorkę. Uważam, że gra całkiem nieźle, no i w roli Jane wypadła przekonująco. W filmie wystąpili także: Jane Seymour (Dlaczego ona ostatnio gra same zołzy? Kiedyś uwielbiałam ją jako doktor Quinn!), Jennifer Coolidge (Chyba już zawsze zostanie dla mnie Fioną z "Cinderella Story"), Georgia King ("Chalet Girl", "Księżna"), Ricky Whittle, Bret McKenzie (Wcielił się w Lindira w "Hobbicie"), James Callis ("Dziennik Bridget Jones", "Battlestar Galactica: Razor") oraz J.J. Feild ("Opactwo Northanger"). Co do ostatniego aktora świetnie wypada w filmach kostiumowych. Jeśli jesteście zainteresowani, obejrzyjcie także "Opactwo..." - książka jest, co prawda, lepsza, ale i film warty, aby go zobaczyć.



Oprócz gry aktorskiej w filmie podobały mi się jeszcze kostiumy. Może nie były jakieś WOW!, ale z pewnością nie były też złe. Fabuła również była ciekawa, choć może nie do końca oryginalna. Widziałam już parę lat temu miniserial "Lost in Austen" (w którym grał mój ukochany Tom Misson - uwielbiam tego aktora!) i fabuła również skupiała się wokół zakochanej w Darcym dziewczynie, tylko że ona przeniosła się do świata powieści (i ostatecznie w nim została), a nie wyjechała na urlop do parku rozrywki. Myślę, że większości osób, szczególnie tym, którzy nie cierpią komedii romantycznych, film się nie spodoba, ale dla innych - mniej wybrednych - wyda się przyjemny. Osobiście liczyłam na coś troszkę bardziej zagmatwanego jak "Jaśniejsza od gwiazd", ale ogółem film nie wypadł źle. Może troszeczkę rozczarowało mnie już oficjalne zakończenie, które po scenie na lotniku było wręcz podane na tacy. Mam na myśli, zbyt przewidywalne.

Myślę, że fani Austen odnajdą w "Austenlandzie" romantyczny klimat i wraz z główną bohaterką przeżyją niezapomnianą przygodę, która na kilka chwil pozwoli im zapomnieć o naszym, jakże szarym i brutalnym świecie, ludziach, często pozbawionych skrupułów i życiu, które niejednokrotnie nas rozczarowuje... A może po prostu przez jakiś czas widzowie będą się dobrze bawić i śmiać i to wystarczy, by poprawić sobie humor.


"Austenland" polecam w szczególności wszystkim romantyczkom, które wciąż na nowo poszukują miłości. Bądźcie czujne, czasami czeka ona za rogiem! Czasami czeka, by wpaść prosto w jej objęcia! Czasami to, co widzimy na filmie, może zdarzyć się w życiu naprawdę. Trzeba tylko być uważnym i dostrzec ją, zanim będzie za późno, choć, wierzę, że dla prawdziwej miłości nigdy nie jest za późno.

A teraz, już na sam koniec, zanim ostatecznie polecę film (bo, oczywiście, zrobię to), napiszę jeszcze coś o sobie. Jestem romantyczką. Odkąd przeczytałam wszystkie książki Jane Austen i większość powieści sióstr Bronte, mam swoje spostrzeżenia i myśli, które kłócą się z tym, w co ludzie wierzą w dzisiejszych czasach. Nawet nie staram się ich przekonać do tego, co myślę. Raczej zbywam ich milczeniem. Właściwie - poddaję się. Ale jak wytłumaczyć komuś, kto non-stop zadaje dziwne, lecz mające sens pytania, że wierzysz w jedyną, prawdziwą miłość; w to, że gdzieś na świecie, czeka nie ciebie druga połówka albo że patrząc nocą na gwiazdy, czujesz, że w tej samej chwili, ktoś też patrzy na to samo niebo...? Wierzę w przeznaczenie. Kiedyś myślałam, że wszystko jest zapisane w gwiazdach, ale teraz uważam, że każdy z nas wybiera swoją ścieżkę. Dopiero gdy odnajdziemy nasze przeznaczenie i wypełnimy je, poczujemy się spełnieni i naprawdę szczęśliwi.

Okej, na dziś chyba wystarczy tego "zwierzania się". Mam nadzieję, że nie "zjecie" mnie w komentarzach, ale jestem ciekawa waszych spostrzeżeń i tego, co sądzicie na temat miłości i przeznaczenia. Uszczęśliwią mnie jakieś dłuższe wypowiedzi i przemyślenia :)

Jeszcze raz polecam "Austenland"!

Pozdrawiam, Inka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz