piątek, 29 listopada 2013

Ostatnie spotkanie w Paryżu

Cześć! Dawno nie pisałam, ale to dlatego, że ostatnie tygodnie oraz te, które nadchodzą są naprawdę ciężkie. Do tego wszystkie rzeczy dodatkowe, które trzeba zrobić... Ale koniec tego narzekania! Chociaż miałam napisać recenzję do filmu "Jutro, kiedy zaczęła się wojna", nie zrobiłam tego. W ostatnim tygodniu widziałam jeszcze film "Czerwony świt", również zahaczający o podobny temat, ale stwierdziłam, że zamiast recenzji napiszę jakieś ogóle rozważania, refleksje, które raczej się tutaj nie pojawią. Na dzisiaj napisałam recenzję książki, którą miałam szansę ostatnio przeczytać, a mianowicie "Ostatnie spotkanie w Paryżu" autorstwa Lynn Sheene.


Główną bohaterką jest Claire Harris Stone. Poznajemy ją jako dwudziestodziewięcioletnią żonę bogatego biznesmena - Russella, mieszkającą wraz z mężem w Nowym Jorku. Jej małżeństwo od początku przypomina bardziej "transakcję niż związek dwojga ludzi". Russellowi zależy na tym, by mieć ładną "żonę z wyższych sfer", którą mógłby zdradzać bez problemów, zaś Claire pragnie bogactwa i wysokiej pozycji towarzyskiej. Kiedy jednak głęboko skrywana przez kobietę tajemnica z przeszłości wypływa na światło dzienne, musi ona uciekać z Nowego Jorku... by nie dosięgnął jej gniew Russella.

Claire trafia do Paryża - miasta, które zawsze chciała odwiedzić; o którym często marzyła. Gdy dociera na miejsce, jej wyobrażenia legną jednak w gruzach... Nic nie jest takie, jakie - według niej - powinno być! Paryż znajduje się pod okupacją. Dookoła kręcą się niemieccy żołnierze. Niebezpiecznie jest poruszać się samemu ulicami miasta. Na dodatek osoba, dla której Claire przybyła do Paryża, pragnie jak najszybszego powrotu kobiety do Nowego Jorku pod pretekstem niebezpieczeństwa. Claire znajduje się w potrzasku. Jest w mieście, którego nie zna. Nie potrafi mówić po francusku. Nie wie, gdzie ma się zatrzymać na noc, zanim wybije godzina policyjna. Jednego nie pewna: nie może wrócić do Nowego Jorku. Czy uda jej się przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu? Czy ułoży sobie życie w Paryżu? Czy odnajdzie prawdziwą miłość?

"Ostatnie spotkanie w Paryżu" spodobało mi się. Książka nie jest najwyższych lotów, jednak przyjemnie się ją czytało. Autorka zabiera nas do Paryża, znajdującego się pod okupacją niemiecką. Kreuje świat w sposób realistyczny. Podobało mi się to, że mimo wojny, Paryż w książce nie stracił nic ze swojego uroku i magii. Ponadto bohaterowie - barwni, o różnych charakterach i światopoglądach. Claire jest uwodzicielką męskich serc. Thomas Grey, Anglik pomagający Francuzom w działaniach dywersyjnych, jest uczynnym romantykiem. Odette - przyjaciółka Claire - wykazuje się wielką odwagą i poświęceniem, natomiast madame Palain jest kobietą pełną wdzięku, piękna i kwintesencji.

Warto wspomnieć coś o wydarzeniach. Akcja powieści toczy się od maja 1940 r. do maja 1945 r. W tym okresie w życiu głównej bohaterki zachodzi wiele zmian. W pewnym sensie Claire przechodzi wewnętrzną przemianę. Staje się osobą lepszą, gotową poświęcić się dla ważnej sprawy. Wykazuje wielką odwagę w momencie, gdy decyduje się zrobić wszystko dla przyjaciela, który został aresztowany przez Niemców. Szczególnie podobało mi się to, że autorka nie mydliła nam oczu, jak to wszystko może być piękne i pachnące, i kolorowe, a na dodatek ze szczęśliwym zakończeniem. Mam na myśli to, że bohaterowie doznawali wielu krzywd. Pani Sheene pokazała jak okrutni potrafią być nie tylko Niemcy, ale także inni ludzie; jak dla kilku przyjemności są w stanie zdradzić swoich przyjaciół. Wszystko to bardzo żywo i barwnie opisane wyzwalało we mnie wiele emocji. 

Muszę przyznać, że książka przyjemnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że trafię na tak dobrą i emocjonującą lekturę. Mimo że lubię książki wydawnictwa Otwarte i serię "dla ciebie', zobaczywszy z tyłu napis: "romans", pomyślałam, że to nie może być zbyt ambitna literatura. A jednak... Chociaż książka zawiera w sobie elementy romansu, jej fabuła wcale nie skupia się wyłącznie na miłosnych podbojach bądź rozterkach głównej bohaterki. Właściwie większą część zajmują wydarzenia związane z wojną, ruchem oporu. Dzięki temu książka skłania do refleksji, jak nam dobrze, że jesteśmy ludźmi wolnymi, że żyjemy w wolnym kraju i mamy wszystkiego pod dostatkiem. Książkę polecam przede wszystkim paniom. Jestem pewna, że się nie rozczarujecie!


Pozdrawiam, Inka

piątek, 15 listopada 2013

Reign

Cześć! Ostatnio napisałam trzy recenzje książek, ale od jakiegoś czasu zbierałam się, żeby opowiedzieć wam o "Reign" - nowo odkrytym przeze mnie amerykańskim serialu (oczywiście, stacji The CW) bazującym na historii Szkocji i Francji. Fabuła nawiązuje do losów Marii I Stuart, czasu jej pobytu na dworze francuskim oraz zaręczynach z Franciszkiem II Walezjuszem. Serial, jak ujęło to sporo krytyków, jest skierowany głównie do młodzieży, chociaż, moim zdaniem, wszyscy zainteresowani historią Szkocji lub zafascynowani postacią królowej Marii z pewnością mogą go obejrzeć bez żadnych zastrzeżeń.


Historia rozpoczyna się w momencie, gdy szesnastoletnia Maria opuszcza Szkocję i udaje się na francuski dwór, który ma zapewnić jej ochronę przed żądnymi jej śmierci Anglikami. Małżeństwo, tak wyczekiwane i pewne, będące przypieczętowaniem sojuszu Francji i Szkocji, nie dochodzi jednak do skutku. Franciszek oznajmia Marii, że w tej chwili ich ślub oznaczałby osłabienie pozycji Francji na arenie międzynarodowej. Dodatkowo ktoś na francuskim dworze czyha na życie królowej Szkocji i bardzo pragnie jej szybkiej śmierci bądź całkowitej kompromitacji w oczach króla Henryka, które zniweczyłoby wszystkie dotychczasowe ustalenia, w tym marzenia o rychłym zamążpójściu. Czy Marii uda się odkryć, kto tak bardzo jej nienawidzi, że byłby gotowy wydać ją Anglikom? Jak poradzi sobie w relacjach z Franciszkiem? Czy uda jej się ocalić Szkocję?

Delikatny rys historyczny za nami. Jeśli naprawdę pasjonujecie się historią Szkocji, myślę, że znajdziecie parę niedomówień bądź nieścisłości w związki z serialem, jednak wszystko to można znieść. (Ale o tym i paru innych sprawach opowiem później.) Główną bohaterką jest, oczywiście, królowa Szkocji - Maria I Stuart. W tę rolę wcieliła się młoda, debiutująca aktorka - Adelaide Kane. To jej pierwsza "wielka rola". Wcześniej epizodycznie pojawiła się w kilku odcinkach serialu "Teen Wolf: Nastoletni Wilkołak" oraz w filmach: "Noc oczyszczenia" czy też "Górze tajemnic". Moim zdaniem, Adelaide świetnie wpasowała się w rolę Marii. Jako "tragiczna królowa" radzi sobie całkiem dobrze. Jej gra aktorska jest bardzo dobra, wzbudza w oglądającym różnorakie uczucia: raz kibicujemy Marii w jej trudnym związku z Franciszkiem, następnym razem jesteśmy wkurzeni na jej głupotę. Właśnie taka umiejętność świadczy o tym, że Kane jest dobrą aktorką, choć może czasami trochę drętwą... Mimo wszystko lubię bohaterkę, którą gra.

Kolejnym bohaterem jest Franciszek. W tej roli pojawił się Toby Regbo. Aktor ma na swoim koncie więcej ról niż Kane i radzi sobie równie dobrze jak ona. Jest przekonujący w roli księcia Francji, który musi kierować się w swoich poczynaniach rozumem, a nie sercem. Choć na początku wydaje się być zmanipulowany przez rodziców, z kolejnymi odcinkami można zobaczyć, że on też ma swoje zdanie i jest w stanie przekonać swego ojca do niektórych swoich decyzji. Postać, którą gra Regbo to jeden z tych bohaterów, którzy wkurzają widza na samym początku, a dopiero potem pozwalają mu się do siebie przekonać.

Trzecim bohaterem, który do tej pory nie pojawiał się tak często, jednak będzie odgrywał kluczową rolę w serialu, jest Bash - bękart króla Henryka i jego kochanki Diany. Nie jestem pewna, czy w historii tych dwoje miało jakieś dzieci, wydaje mi się, że nie, któż może to wiedzieć...? Takie rzeczy kiedyś się tuszowało, a polskich książek o tych postaciach jest naprawdę niewiele, więc trudno to stwierdzić. W każdym razie Diana nigdy nie miała syna, który nazywałby się Bashem... W rolę Sebastiana wciela się Torrance Coombs, który kojarzony jest z roli Thomasa z "Dynastii Todorów". Bash jest do tej pory moim ulubionym bohaterem. Ma w sobie wiele odwagi, dobra, ciepła. Od samego początku staje się sprzymierzeńcem Marii. Do tego jest naprawdę przystojny. Jego chłopięcy urok urzeka mnie za każdym razem, gdy widzę go na ekranie.

Nie bez powodu na początku zaczęłam pisać o tej trójce. Otóż, charakterystyczny dla wszystkich seriali stacji The CW motyw pojawia się także w "Reign", a jest nim trójkąt miłosny między Marią, Franciszkiem i Sebastianem.


W serialu pojawia się także sporo innych postaci. Wśród nich są, na przykład, damy dworu Marii: Kenna (Caitlin Stasey), Greer (Celina Sinden), Lola (Anna Popplewell) oraz Aylee (Jenessa Grant). W rolę Diany - kochanki króla Francki - wciela się Anna Walton. Parę królewską zagrali: Megan Follows (Tak!, to ona wcielała się w rolę Ani Shirley) oraz Alan Van Sprang. W serialu pojawia się także Rossif Sutherland w roli Nostradamusa.

Dużym plusem serialu jest właśnie obsada - młodzi, nie mający na swoim koncie wielkich ról aktorzy, których często nawet nie kojarzymy. Dużo "małych" debiutów na wielkim ekranie. Podoba mi się także to, że w serialu pojawia się Caitlin Stasey. Bardzo polubiłam ją za rolę Ellie Linton w filmie "Jutro, jak wybuchnie wojna" (o nim też wkrótce napiszę). Szczególnie warto zwrócić uwagę na przepiękne irlandzkie krajobrazy, bo to właśnie w tym państwie było kręconych większość scen. Bardzo spodobała mi się także czołówka serialu, którą prezentuję poniżej:


"Since Mary, Queen of Scotland was a child, the English have wanted her country and her crown. She is sent to France to wed it’s next king, to save herself and her people, a bond that should protect her…but there are forces that conspire. Forces of darkness, forces of the heart. Long may she reign.".

Minusem jest, przede wszystkim, muzyka. Nie podoba mi się to, że wykorzystano utwory współczesnych artystów. Jasne, może się wydawać, że prehistoryczne utwory są nudne, ale, moim zdaniem, dodałyby serialowi klasy. Niestety muszę się także przyczepić do strojów bohaterów. Suknie dam dworu nie odzwierciedlają strojów z XVI-wiecznej Francji. Do tego stukot szpilek. Czy wtedy naprawdę noszono szpilki? Wkurza mnie to tak samo, jak to, że policjantki w serialach kryminalnych ganiają w szpilkach za przestępcą i nigdy się nawet nie potykają. Dla tych, którzy nie znają historii, a chcieliby ją poznać ten serial nie jest w 100% najlepszą lekcją historii. Mam na myśli to, że reżyser oraz scenarzyści trochę udoskonalili tę historię. Tak naprawdę nie było żadnego Basha. Bynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo. Do tego dochodzą nieścisłości w datach, przeinaczenia i koloryzowanie życia Marii, jakby jej żywot nie był wystarczająco trudny i tragiczny...

Wracając od muzyki, jasne, jestem trochę zawiedziona, że skorzystano z muzyki współczesnej, jednak muszę przyznać, że utwory wpadają w ucho. Szczególnie spodobały mi się piosenki zespołu The Lumineers, w tym utwór wykorzystany w czołówce pod tytułem "Scotland".

Podsumowując, uważam, że warto zapoznać się z tym serialem. Jest to typowy umilacz czasu, który pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości. Jednocześnie jest także lekcją tego, co powinno się w życiu liczyć najbardziej. Poświęcenie Marii jest tutaj jak najbardziej dobrym przykładem. Serial intryguje. Do tego bardzo przyjemnie się go ogląda. Do tej pory widziałam cztery odcinki i wiem, że z pewnością obejrzę następne. Poza tym The CW zamówiło cały pierwszy sezon, który będzie liczył 22 odcinki, więc mogę powiedzieć, że jestem wniebowzięta! Jeśli serial utrzyma ten sam poziom, co do tej pory, ma szansę na to, że nie zdejmą go z anteny po pierwszym sezonie. (Niestety tak się stało z "The Secret Circle".) Może i serial ma swoje minusy, jednak czy znajdzie się jakaś produkcja, która ich nie ma? Jeśli jesteście zainteresowani, obejrzyjcie pierwszy odcinek, a nuż wam się spodoba. Osobiście - polecam! Choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie on do gustu.

Pozdrawiam, Inka

czwartek, 14 listopada 2013

Kroniki Ellie 2. Nieuleczalna

Cześć! Wczoraj skończyłam czytać kolejną książkę autora słynnej serii "Jutro" i - jak to już wcześniej z tym bywało - jestem pozytywnie zaskoczona. Tym razem były to "Kroniki Ellie 2. Nieuleczalna" traktujące o losach nastoletniej Australijki po wojnie. Już od dawna słyszałam, że książki Johna Marsdena to fenomen; że otrzymały mnóstwo nagród w Australii, Ameryce czy Niemczech, a także usłyszałam wiele pozytywnych opinii na temat twórczości autora, ale teraz sama po raz kolejny mogłam na nowo odkryć, dlaczego tak bardzo kocham tą serię! :)


Po wojnie i śmierci rodziców Ellie mieszka wraz z Gavinem na farmie. Próbuje poukładać sobie swoje życie, pogodzić pracę ze szkołą, rozeznać się we własnych uczuciach, a także, co najważniejsze, opiekować się głuchym chłopcem - być dla niego mamą, taką, siostrą i przyjaciółką w jednym. Jakby tego było mało, dziewczyna znowu ryzykuje swoje życie i bierze udział w akcjach Wyzwolenia. Czy Ellie uda się w końcu prowadzić spokojne życie, w którym nie będzie miejsca na niespodzianki? Czy odnajdzie tą jedyną i prawdziwą miłość?

O książce można byłoby pisać wiele. Jednak nie chciałabym zdradzać tego, co się w tej części wydarzy. Po raz kolejny poznajemy Ellie jako dojrzałą, aczkolwiek dość skomplikowaną osobę; nastolatkę, która próbuje stanąć na nogi po śmierci rodziców, pozbierać się w sobie, zacząć wszystko od nowa; dziewczynę, która ma tak wiele na głowie, że jeśli jakiś człowiek musiałby się z tyloma sprawami zmierzyć na raz w dość krótki czasie, chyba by w końcu eksplodował. Oprócz zmagań, którym Ellie musi stawić czoło, na horyzoncie pojawia się miłość... I w żadnym razie nie jest to Lee!

Nasza główna bohaterka w końcu decyduje się ruszyć z miejsca. W pewien sposób zmienia się. Przestaje patrzeć w przeszłość. Zaczyna inaczej postrzegać siebie i otaczający ją świat. Jednocześnie pozostaje taką samą osobą - współczującą, dobrą, silną, wrażliwą. (chyba wyszedł mi mały paradoks). Jedna z akcji Wyzwolenia (i właściwie jedyna akcja tej organizacji w tej części Kronik) pokazuje, jak bardzo Ellie troszczy się i martwi o swojego podopiecznego; jak chętnie pomaga przyjaciołom w opałach; ile razy ratuje życie wielu istnień. Ellie to dziewczyna niezwykła, przy czym taka sama jak każdy inny człowiek. Nie ma żadnych super mocy ani nic z tych rzeczy, ale w krótkim czasie może wymyślić całkiem dobry plan, który pomoże jej wykaraskać się z kłopotów i jednocześnie nie jest idealna - niejeden raz daje upust swoim emocjom, wkurza się na Homera, Lee, nie lubi Jess.

Czytając całą serię, a potem Kroniki można zobaczyć, że autor uwielbia zwroty akcji. W jednej chwili wszystko jest w porządku, ale to tylko cisza przed burzą, bo jakiś czas później dzieje się coś tak emocjonującego i nieprzewidywalnego, że aż człowiek zaczyna doceniać Marsdena za tą jego skomplikowaną fabułę. Poza tym kocham styl pisania Johna! Wszystkie wydarzenia są opisywane z perspektywy Ellie, która nigdy nie jest bezstronna. Do tego dochodzi cały stos wydarzeń składający się na jedną część. Nie wiem, jak autor to robi, ale w niecałych trzystu stronach potrafi zmieścić tak wiele sytuacji, w których wywołuje w czytelniku skrajne emocje: raz się śmieje, raz płacze, a za chwilę obgryza paznokcie za złości na bezmyślność jednego z bohaterów. Te książki to fenomen!

Już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po ostatnią już - niestety - część opisującą przygody Ellie i jej przyjaciół, a mianowicie po "Kroniki Ellie 3. Przyciągając burze". Czytałam kilka recenzji tej książki i wszystkie bardzo pozytywnie odnosiły się do lektury. (Dlaczego mnie to nie dziwi? Seria jest po prostu fantastyczna!) Dodatkowo na bliżej nieokreślony miesiąc 2014 r. jest planowana premiera ekranizacji drugiej części serii - "Jutro, kiedy zaczęła się wojna 2" z Caitlin Stasey w roli głównej. Filmu także nie mogę się doczekać, bo pierwsza część pozytywnie mnie zaskoczyła.

Jeśli przekonałam was, że warto sięgnąć po książki Marsdena - miło mi. Jeśli nie, chyba musicie trafić na lepiej napisaną recenzję, w każdym razie naprawdę warto! To jedna z tych książek, które w pewien sposób można uznać za lekcję życia. Opowiada o tym, czego do tej pory jeszcze nie musieliśmy przeżywać. (Mam na myśli młodsze pokolenia, oczywiście) Marsden kreuje rzeczywistość tak, aby pokazać okrucieństwo i bezwzględność współczesnego świata. Daje możliwość refleksji, której tak często brakuje mi w książkach autorów piszących w XXI wieku. Wyciąga wnioski i nie powiela pomysłów innych pisarzy. Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć, aby przekonać was, że "Jutro" jest serią, po którą naprawdę warto, a nawet trzeba sięgnąć! Polecam gorąco!

Pozdrawiam, Inka

wtorek, 5 listopada 2013

Fałszywy książę

Cześć! Jak wam mija tydzień po dłuższym weekendzie? Dziś przygotowałam dla was recenzję naprawdę bardzo dobrej książki, którą udało mi się przeczytać właśnie wtedy. Muszę przyznać, że lektura miło mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się po niej niczego takiego, a dostałam niecałe dwa wieczory dobrej zabawy i dużą dawkę emocji. Książka nosi tytuł "Fałszywy książę" i została napisana przez Jennifer A. Nielsen . W Polsce wydano ją w styczniu 2013 r. Jestem tym trochę zawiedziona, bo liczyłam, że od razu zabiorę się za dalsze części Trylogii władzy, ale chyba będę musiała sobie długo poczekać...


"Fałszywy książę" to historia czternastoletniego Sage'a, który mieszka w sierocińcu pani Turbeldy w krainie o nazwie Carthyia. Chłopiec jest dość trudnym dzieckiem. Ma wredny charakterek i zawsze gotową odpowiedź na czyjąś zaczepkę. Pewnego dnia zostaje zabrany z sierocińca przez arystokratę Connera. Jednak nie tylko Sage trafia pod jego skrzydła. Wkrótce poznaje on trzech innych chłopców, również mieszkających wcześniej w sierocińcach: Latamera, Rodena i Tobiasa. Okazuje się, że Conner jest jednym z regentów króla Carthyi, który planuje osadzić na tronie mistyfikatora podającego się za zaginionego cztery lata wcześniej księcia... by uratować królestwo przed zbliżającą się z każdym dniem wojną domową.

Narratorem opowieści jest Sage. To właśnie z jego perspektywy poznajemy całą historię. Muszę przyznać, że Sage jest moim ulubionym bohaterem powieści i z całą pewnością najlepiej wykreowaną przez autorkę postacią. Czternastoletni chłopiec, który potrafi o siebie zadbać, ma cięty język, jest sprytny, pomysłowy, a przede wszystkim - jest świetnym aktorem. Wydaje mi się, że każdy chciałby być taki jak on: mieć swoje własne zdanie, do końca walczyć o swoje przekonania, potrafić kłamać dla wyższych celów... i być uczciwym jednocześnie. Czasami można mieć wrażenie, że Sage jest też zbyt pewny siebie i bardzo samolubny. Jednak gdy poznamy go od strony, w której jest gotowy pomagać innym, szybko zmienimy zdanie.

Kolejną postacią, która wywarła na mnie dobre wrażenie jest Imogena - służąca Connera. Choć biedna i traktowana przez wielu z wyższością a nawet pogardą, okazała się być świetną przyjaciółką i dobrą kompanką, kiedy Sage przeżywał trudne chwile. Myślę, że jest ona najskromniejszą postacią i  choć jej wątek nie został zbytnio rozwinięty, mam nadzieję, że pojawi się w kolejnej części "Fałszywego księcia".

Warto wspomnieć też coś o Connerze. Autorka bardzo postarała się o to, by arystokrata od samego początku sprawiał złe wrażenie. Jest wyniosły, zbyt pewny siebie, przekonany, że wie wszystko, że jest kimś ważniejszym od innych ludzi. Conner nie szanuje drugiego człowieka. Jest gotowy zabić każdego, kto stanie na jego drodze i będzie przeszkodą w wypełnieniu do końca jego planu. Możecie się więc domyślać, jak napięta musiała być relacja między Sagem a Connerem. Każdy z nich chciał pokazać, kto tutaj rządzi. Uparty Sage versus bezlitosny i pozbawiony sumienia Conner. Kto wygra tę walkę? I czy naprawdę jest o co walczyć...?

W książce szczególnie podobała mi się sceneria. Pojawia się posiadłość Connera, zamek, sierociniec. Odległe czasy, kiedy w kraju rządził król, a tron był dziedziczny, nasuwały mi na myśl średniowiecze. Zamykając oczy, wyraźnie mogłam zobaczyć świat oczami Sage'a. Już dawno żadna książka nie oddziaływała tak na moją wyobraźnię. Poza tym podobał mi się język. Autorka nie używała archaizmów, nie pojawiały się trudne, niezrozumiałe sformułowania lub terminy.

"Fałszywy książę" to świetna książka! Ciekawa fabuła, wartka akcja, bohaterowie o różnorodnych charakterach, zaskakujące zwroty akcji. Uważam, że to idealna lektura nie tylko dla nastolatków czy pasjonatów fantastyki, ale także dla każdego czytelnika! Ta nieprzewidywalna historia może zwalić z nóg! A ja mogę powiedzieć tylko tyle: gorąco polecam! Czas poświęcony "Fałszywemu księciu" nie będzie czasem straconym!

Pozdrawiam, Inka

sobota, 2 listopada 2013

Piosenki dla Pauli

Cześć! Tym razem mam dla was recenzję książki. W końcu skończyłam ją czytać i jestem z siebie naprawdę dumna. Ostatnio ciężko za cokolwiek mi się zabrać. Brak chęci do pracy, do robienia tego wszystkiego, co powinno się zrobić na określony termin i niekoniecznie ma się na to ochotę. Poza tym dochodzi wiele pośrednich czynników, ale nie będę się tu żalić. O "Piosenkach dla Pauli" słyszałam na długo przed jej przeczytaniem. Właściwie nie byłam jakoś zakręcona na jej punkcie, że muszę ją koniecznie przeczytać, ale wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek wpadnie w moje ręce, to z pewnością już jej z nich nie wypuszczę. I tak też stało się pewnego pięknego jesiennego popołudnia, kiedy weszłam do biblioteki i zobaczyłam ją na półce. Nie zastanawiałam się ani minuty. Nawet nie przeczytałam opisu, tylko zdjęłam z półki i zabrałam ze sobą do domu :)


Główną bohaterką książki jest szesnastoletnia, prawie siedemnastoletnia, Paula. Pewno dnia dziewczyna decyduje się spotkać z poznanym w sieci pięć lat starszym chłopakiem - Angelem. Kiedy chłopak spóźnia się na randkę, Paula, wkurzona, że czeka naprawdę długo, a Angela jak nie było, tak nie ma, idzie do znajdującego się naprzeciw miejsca spotkania Starbucksa. Tam poznaje Alexa - dwudziestodwuletniego początkującego pisarza oraz saksofonistę - który przypadkowo czyta tą samą książkę, co ona. Tuż przed swoim wyjściem, Alex podmienia książki, licząc na to, że Paula będzie chciała odzyskać swoją. Kiedy zrezygnowana i nieco rozczarowana dziewczyna, nie wiedząc jeszcze o "podstępie" Alexa, postanawia opuścić budynek, zupełnie przypadkowo wpada na chłopaka biegnącego tuż na nią. Okazuje się, że to spóźniony Angel, niosący ze sobą czerwoną różę... W ten romantyczny sposób zawiązuje nam się akcja.

Książka, jak przepowiada nam to okładka, skupia się głównie na wątku miłosnym, chociaż pojawią się także elementy związane ze szkołą, przyjaźnią czy też problemami z rodzicami. Pierwszą i właściwie jedyną parą są Paula i Angel. Zakochani w sobie niemal od pierwszego wejrzenia, nie licząc ich dwumiesięcznych rozmów na forach internetowych. Wszystko kręci się wokół nich. Mimo to dochodzi do pewnych wydarzeń, które mogą wszystko skomplikować. I tu na plan główny wysuwa się między innymi Alex, który desperacko wręcz pragnie kontaktu z Paulą. Do tego grona zaliczymy też Katię - słynną piosenkarkę, z którą Angel przeprowadzał wywiad i która, mówiąc krótko, zakochała się w nim. Z pewnością w tym kręgu znajdzie się coraz więcej osób. Dołączą do niego: Mario - przyjaciel Pauli, Diana - przyjaciółka dziewczyny, a także Irene - przyrodnia siostra Alexa, która ma na jego punkcie obsesję.

Książka traktuje o sprawach dla jednych błahych, dla innych trudnych. Jednym się spodoba, innym nie. Szczególne emocje będzie wyzwalać przyspieszająca z każdą kartką akcja i kolejne wydarzenia. Jednym będziemy kibicować, innych nie będziemy mogli znieść. Moje osobiste odczucia są takie, że jakoś nie polubiłam zbytnio głównej bohaterki. Wydawała się nieco pusta. Może oceniam ją zbyt ostro, ale była to jedna z bardziej irytujących mnie postaci, a na dodatek cała książka opowiadała właśnie jej historię. Z pewnością polubiłam Alexa, jego romantyczne usposobienie oraz wyznawane zasady (tutaj chyli się Irene i jej zupełnie odmienne myśli). Kolejną świetną postacią była Diana. Z całego serca kibicowałam jej i Mario i sposób w jaki zakończono o nich mówić bardzo mi się spodobał. Mario też był jednym z bardziej lubianych przeze mnie bohaterów, chociaż większość czasu było mi go po prostu żal. A wszystko przez tę głupiutką Paulę...

Cóż, naprawdę chciałabym wam powiedzieć wszystko, co tylko przychodzi mi do głowy na temat tej książki, ale niestety za dużo bym zdradziła z fabuły, a nikt przecież nie lubi, kiedy mówi mu się, co będzie na końcu. Chociaż właściwie jestem jedną z tych osób, które już na samym początku czytają zakończenie, taka właśnie jestem. A wracając do książki, myślę, że to powieść skierowana głównie do młodzieży, a konkretniej do nastolatek. Dużymi plusami są: przyjemne i szybkie czytanie, przyspieszająca z każdą kartką akcja, różne charaktery bohaterów. Minusy to drobne literówki i pomyłki, czyżby wynikające z tłumaczenia? Spotkałam się z mówieniu o Alexie i używania imienia Angela i na odwrót.

Jeśli jesteście zainteresowani, sięgnijcie po książkę! Spotkałam się z tak różnymi opiniami, że ciężko mi powiedzieć, czy przypadnie wam ona do gustu czy nie. Osobiście sięgnę po dalsze części, bo jestem zaintrygowana wątkiem Mario-Diana. Poza tym Paula ma już kolejnego adoratora, więc ciekawe, co z tego wyjdzie...? W książce pojawiło się też parę tytułów piosenek. Osobiście średnio lubię hiszpańską muzykę, wolę hiszpańskie filmy, myślę, że jednak warto sobie je kiedyś przesłuchać. Do tego pojawiły się nazwy dwóch filmów: "Życie jest piękne" i "Igraszki losu".

Myślę, że Blue Jeans w pewien sposób się spisał. Wielowątkowa powieść z dużą ilością bohaterów tak zamotana, że aż trudno uwierzyć, że autor nam wszystko powyjaśniał. Śmiało można gratulować mu sukcesu, tylko właściwie, czy "Piosenki dla Pauli" naprawdę zadłużyły na same pochwały...? To już zależy od was! Przekonajcie się sami!

Pozdrawiam, Inka