czwartek, 5 grudnia 2013

The Way Way Back

Cześć! Niedzielny wieczór poświęciłam na obejrzenie bardzo fajnego filmu z gatunku komedia, dramat. Nie wiem, dlaczego tak długo wstrzymywałam się przed tym, żeby go obejrzeć (film miałam na płycie już jakiś czas), zwłaszcza że grają tam: jedna z moich ulubionych młodzieżowych aktorek - AnnaSophia Robb ("Most do Terabithii", "Soul Surfer") oraz aktor, którego bardzo lubię - Steve Carell ("Kocha, lubi, szanuje"). Film jest właściwie lekki, niektórzy twierdzą nawet, że banalny, ale tematyka już wcale taka błaha nie jest. Myślę, że warto go zobaczyć, ale o tym trochę później :)


Głównym bohaterem filmu jest czternastoletni, bardzo nieśmiały Duncan, który wraz ze swoją mamą, jej chłopakiem i jego córką jadą razem na wakacje. Chłopak od początku nie dogaduje się z Trentem, który non-stop mu docina. Jego córka nie jest lepsza - nie chce mieć do czynienia z Duncanem. Nastolatek jest rozczarowany, szczególnie dlatego, że jego matka nie poświęca mu zbyt wiele uwagi, a kiedy zaczyna go zauważać, Trent i jego przyjaciele robią dziwne miny mówiące same za siebie... Z kolei Duncanowi trudno jest się dogadać z rówieśnikami. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Chłopak znajduje przyjaciela... i miejsce, w którym pierwszy raz od dawna czuje się naprawdę szczęśliwy; w którym nie musi chować się po kątach w obawie przed docinkami Trenta ani unikać litościwych lub złośliwych spojrzeń jego córki. Przed Duncanem właśnie otwierają się drzwi wcześniej dla niego zamknięte, które oznaczają: DOBRĄ ZABAWĘ!

Duncan jest głównym bohaterem całej opowieści. W pierwszej części filmu poznajemy go jako nieudacznika, losera, synka mamusi trzymającego się maminej spódnicy jak koła ratunkowego podczas nawałnicy na morzu. Ten etap oglądania jest właściwie całkiem nudny. Poznajemy Duncana jako chłopca, który nie może sobie znaleźć miejsca; który nie ma żadnych przyjaciół, a jedyny kontakt udaje mu się nawiązać z Suzanną, która - wnioskuję z jej pierwszych min - uważa go za dziwaka. Duncan, choć jest na wakacjach, o których, nie oszukujmy, marzy każdy dzieciak, nie bawi się dobrze; można nawet rzec, że przechodzi tortury. Patrzy na dorosłych i nastolatków i widzi, jak dobrze się bawią, jak alkohol leje się strumieniami, a nowe romanse kwitną dokoła, ale nie jest szczęśliwy.


Wszystko się zmienia w drugiej części filmu w momencie, gdy Duncan poznaje Owena, który mimo że jest dorosły, dogaduje się z chłopakiem. Owen imponuje nastolatkowi swoim poczuciem humoru, lekkim stylem bycia, traktowaniem każdej chwili jak dobrą zabawę. Poza tym staje się dla nim namiastką ojca, który zniknął z życia chłopaka dawno temu... To Owen wprowadza Duncana w świat dobrej zabawy, daje mu prawdziwy prezent, o którym chłopak w pierwszej części filmu nawet nie marzył: prawdziwe wakacje spędzone w gronie ludzi, którzy nie oszukują, że cię lubią, po to, by zdobyć twoje zaufanie, a potem cię zdradzić.


Tematyka filmu, choć wielu osobom wydaje się błaha i schematyczna, moim zdaniem, ma w sobie coś więcej. Poznajemy w pewien sposób psychologię młodego człowieka zagubionego w świecie; jego matkę, która usilnie stara się przypodobać swojemu chłopakowi, nawet za cenę zranienia uczuć własnego dziecka; Owena - lekkoducha, w którym kryje się więcej, niż na pierwszy rzut oka możemy zobaczyć, a także wielu innych bohaterów ze skomplikowanymi historiami z przeszłości, które mocno na nich wpłynęły i - nierzadko - ukształtowały ich osobowość. Choć z pozoru film wydaje się lekki, wcale taki nie jest. Postępowanie bohaterów, ich wybory i dziwna hierarchia wartości skłaniają do refleksji, dają powód do myślenia, co byś zrobił, gdybyś był w takiej a nie innej sytuacji, gdybyś był tym bohaterem a nie sobą...

Najbardziej w filmie podobała mi się gra aktorska. Szczególnie warto wspomnieć kreację Sama Rockwella, który wcielił się w rolę Owena. Myślę, że część z was kojarzy tego aktora z roli Erica Knoxa z filmu "Aniołki Charliego". Wtedy jakoś mnie nie przekonał, ale w "The Way Way Back" zostałam przekonana w 100%. Aktor mnie po prostu oczarował. Po pierwsze - kunszt aktorski. Rockwell pokazał, że może świetnie grać nawet w "podrzędnych" filmikach, które - prawdę mówiąc - wielkiej furory nigdy nie zrobią. Fenomenalne ruchy Sama miałam okazję zobaczyć już w "Aniołkach", ale w "Najlepszych najgorszych wakacjach" przeszedł samego siebie. Dlaczego tak bardzo chwalę tego aktora? Dlatego, że świetnie wypada w dramatach, w komediach, w thrillerach - jest po prostu genialny i nie przesadzam!


Poza Samem Rockwellem żaden inny aktor już mnie tak nie urzekł. Liam James dobrze zagrał dzieciaka-fajtłapę, ale wrażenia na mnie nie zrobił. Z całej jego kreacji zapamiętałam tylko mocno zgrabione plecy i to wcale nie było fajne. Toni Collette - kolejna nieciekawa postać i marna gra aktorska. AnnaSophia Robb również w filmie się nie wykazała, jednak największy zawód sprawił mi Steve Carell. Aktor kompletnie nie przekonał mnie do roli złego ojczyma. Jakoś tak mi się wrył w pamięć z komediami, że po prostu śmiesznie wypadał w roli tego "złego". To chyba pierwszy film, w którym postać Carella tak bardzo mnie irytowała, że była gotowa przewinąć dalej film...

"Najlepsze najgorsze wakacje" bardzo mi się podobały. Jasne, znajdzie się parę niedociągnięć, nudnych momentów, aktorów, których chciałoby się wyciąć z kadru, ale to tak przyjemny do oglądania film, że można mu wybaczyć każde potknięcie. Uważam, że warto go obejrzeć, szczególnie w rodzinnym gronie. To okazja, żeby trochę się pośmiać i uronić kilka łez; okazja, by przez chwilę dobrze się bawić. Polecam serdecznie! Naprawdę warto!

Pozdrawiam, Inka

2 komentarze: